"Kochanek bez stałego adresu". Powieść F. & L.

Kultura

19 lipca 2024

W klubie włoskiej książki:

Carlo Fruttero & Franco Lucentini:
Kochanek bez stałego adresu
Włoski tytuł: L’amante senza fissa dimora
Oficyna Wydawnicza Noir Sur Blanc


F. & L.?
Kim są Autorzy? Jak czytamy na okładce polskiego wydania:
Fruttero & Lucentini (lub F. & L.) - w ten sposób zwykle podpisywali się legendarni Carlo Fruttero (1926-2012) i Franco Lucentini (1920-2002), znani jako pionierzy gatunku współczesnego kryminału. Byli także redaktorami magazynu sciente fiction i horroru dla Arnoldo Mondadori Editore.
Fruttero i Lucentini pisali razem przez dziesięciolecia, aż Lucentini popełnil samobójstwo.
Kochnek bez stałego adresu, ich najbardziej popularna powieść, jest jednym z sześciu dzieł literackich, które wspólnie napisali.



Da Venezia with love.



L’amante senza fissa dimora, powieść F. & L., czyli na cztery ręce.


Sięgając po tę książkę weźmiecie do ręki nieco dziwaczną historię miłosną, zresztą świetnie napisaną (i kongenialnie przetłumaczoną), rozgrywającą się w przepięknej scenerii weneckich zakamarków i rozwijającą przy okazji zagadkowe wątki tożsamości kochanków czy też nielegalnego handlu sztuką.
Przepłyniecie przez mnóstwo obrazów i metafor, począwszy od języka - którym rządzi, powiedzmy, “metaforyka intelektualna”, aż po wątki, motywy i fabułę - którym przydarza się chwilami niezły surrealistyczny odlot.
Nie zabraknie tu też ironii i swoistego poczucia humoru oraz klimatu gry symbolami, mitami i motywami odwiecznie wędrującymi przez naszą zachodnią kulturę oraz chrześcijańską wyobraźnię.

Ale nawet gdy odrzucicie cały ów kontekst "mitologiczny" i pozostaniecie przy tym, co dosłowne, to i tak powieść ta wciągnie was w zagadkę i urzeknie mistrzowsko opowiedzianymi emocjami głównej bohaterki oraz sposobem, w jaki kreśli postać głównego bohatera.

Duet pisarski, cztery ręce, gadatliwa mozaika (mieszanina? układanka?) wątków, warstw i aluzji kulturowych, nieco ironii (i autoironii), a wszystko spięte wciągającą fabułą.

Ale ostrzegam: od czasu do czasu trzeba przeprawiać się przez istną lagunę szeroko rozumianych metafor.


Ona, Principessa.

Owa “główna bohaterka” jest zamożną, wykształconą kobietą z wyższych sfer, zajmującą się pośrednictwem w handlu sztuką. Przyjechała do Wenecji aby obejrzeć przeznaczoną do sprzedaży, rzekomo cenną prywatną kolekcją renesansowego malarstwa.
Ponieważ nie dowiadujemy się, jak Ona, główna bohaterka, ma na imię, będę więc nazywać ją tak, jak mówi o niej hotelowy konsjerż: Principessa.
A tak na marginesie, czy czegoś wam to nie przypomina? Jeśli tak, to nie będzie to ani pierwsze, ani ostatnie skojarzenie z postaciami i motywami z historii lub ze świata literatury i filmu*, jakie być może przyjdzie wam do głowy.

W książce to ona, Principessa, kreśli przebieg wydarzeń oraz stan własnych emocji, pełniąc od czasu do czasu rolę narratora w pierwszej osobie, niekiedy natomiast znikając gdzieś za jakąś bezosobową narracją, która właściwie nie wiadomo do kogo należy. Można jednak podejrzewać, że to wciąż Ona opowiada - Principessa, starająca się spojrzeć na własną historię z dystansu.

I te kluczowe słowa Principessy: że jej życie polega na rozpoznawaniu wyjątków.


On, wyjątkowy Mystery Man.

On, "główny bohater," David Silvera - bo tak przedstawił się Principessie - choć nie ma stałego adresu, to jako człowiek wydaje się całkiem “stały”: dojrzały, spełniony, pogodzony ze światem, szlachetny, cierpliwy, wyrozumiały, skromny, łagodny, mądry i doświadczony. Niemal idealny.
A jednak Mr Silvera jest jak góra lodowa, której widać tylko wierzchołek.

Wiadomo, że jest Żydem, że zjeździł cały świat. Że wie więcej, niż mówi, i że jest niejednoznaczny.
I że nigdy nie zdążył mieć zdrobnienia swojego imienia - takiego, którym nazywaliby go przyjaciele.

I że w zasadzie mógłby być świetnie zamaskowanym oszustem.
I że jest tak okrutnie samotny.

A jednak łagodnie i melancholijnie się uśmiecha. I nawet poczekał z zapłatą za skromny posiłek, aż właścicielka pizzerii skończy oglądać film w telewizji, bo nie chciał jej przeszkadzać.
Nie sposób tego wszystkiego wziąć za "fałszywą" monetę.



Nie znamy myśli Mr Silvery, nie mamy w nie żadnego wglądu.
Wszystko, co o nim wiemy, wiemy od Principessy, która nie wie o nim nic.

Wiemy na przykład, że Mr Silvera, choć ubrany skromnie i nie szastający forsą, błyszczy.
Błyszczy w jej oczach - jest jak stały, jasny punkt w tym wirującym świecie, gdzie wszystko nieustannie ślizga się i spływa po powierzchni.
Mr Silvera jest ze szlachetnego kruszcu.
Hm, tylko że Ona straciła dla niego głowę i utraciła czujność - a to może dużo wyjaśniać.


Ale Mr Silvera błyszczy naprawdę i to właśnie Jego - i przede wszystkim Jego - jesteśmy tak naprawdę ciekawi.
Jakiż On stanowi kontrast dla prymitywnych, “ślepych” turystów (Piombi* ich rozczarowały?!) albo dla toczącej jałowe dyskusje i umierającej z nudów narcystycznej weneckiej śmietanki towarzyskiej.
Kobiety ten blask dostrzegają instynktownie i otwierają się przed Mr Silverą jak kwiaty.
I na pewno przypomni to wam pewnego weneckiego awanturnika i uwodziciela.
Tyle że niejednoznaczny Mr Silvera, a może raczej Mystery Silvera - bo w taką grę słowną wciągają nas autorzy - Casanovą nie jest, ani nawet nie chce tych wszystkich kobiet uwodzić, ponieważ On też stracił dla kogoś głowę.
Czujemy, że Mr Silvera potrafi odróżnić Dobro od Zła. Postępuje w zgodzie z własną busolą moralną, nie nagina jej.
Mystery man.


Po lewej stronica z książki, zwróćcie uwagę na mały kompozycyjny szczegół, taki drobiazg: rozdział "nazywa się" tak, jak sie zaczyna. Z prawej strony: obraz pędzla Federico del Campo: Ponte dei Sospiri, Most Weschnień, XIX/XX w.

Narracja, czyli nie nazywaj, a doświadczaj.

Lektura tej powieści przynosi momenty, gdy zastanawiamy się, kto właściwie tę historię opowiada.
I tę kwestię czytelnik musi rozstrzygnąć sam.

Jeden z narracyjnych punktów widzenia - i jest to retrospekcja - należy w sposób oczywisty do Principessy. Ale są i inne.
Chwilami jest tak, jakby narrator(ka) wymyślał(a) na poczekaniu całą tę historię, projektował(a) ją scena po scenie, słowo po słowie, sam(a) nie wiedząc jeszcze, co się wydarzy.
A może wiedząc, co się zdarzyło, tylko po prostu nie rozumiejąc?

Coś się wydarzyło, ale Principessa (ja zdecydowałam się przyjąć, że to jest jednak jej opowieść), nie wie właściwie co, i próbuje się tego dowiedzieć.
Wie natomiast - bo słyszy - że sama mówi głosem, którego u siebie już nawet nie pamiętała. 

W dodatku teraz, po tym wszystkim, przestała być dawną sobą, a w każdym razie jest już kimś innym.

Oto wszystkie kropki stoją przed Nią niepołączone, wszystkie elementy układanki leżą zakryte, rewersem do góry.
A Ona nie ma żadnej instrukcji, która wskazałby Jej, w jakiej kolejności należy je odwracać, aby zrozumieć coś więcej.
Jak połączyć wszystkie wielokropki…


Być może dlatego chce to przeżyć jeszcze raz? (W tej opowieści najważniejsze rzeczy prawie wcale nie są nazywane, ale właśnie przeżywane, doświadczane.)

Być może dlatego rozdziały nie mają tytułów, a jedynie incipity?
Bardzo to pasuje do gorączkowych prób odtworzenia tej historii, jakie podejmuje owa “Ona”.
Bo właściwie jak? i kiedy? to wszystko się zaczęło?
Może początek tej historii - jej incipit - coś skrywa, czego Ona wcześniej nie dostrzegła?

Tak zatem Principessa wywraca do góry nogami swoje wspomnienia, próbując jeszcze raz, od początku przeżyć, okiełznać i zinterpretować te trzy dni własnego życia tak, jakby to była cudza historia.
Została jej już tylko przeszłość. I żadnych perspektyw na przyszłość.

I my też - jak Principessa - powinniśmy zaglądać poza to, co stoi napisane i postarać się połączyć wielokropki.



Narracja, z jaką się tu zmierzycie, jest inna niż te, do których przyzwyczaiła nas większość powieści sensacyjnych czy kryminalnych, a tym bardziej różne takie… storie d’amore, historie miłosne, love stories (pierwsze wydanie powieści to rok 1986).
Jeśli przebrniecie przez ten nietuzinkowy, nieco ekscentryczny sposób opowiadania, to łatwiej odnajdziecie wasz własny klucz do zrozumienia sensu tej opowieści (o ile taki istnieje).

Tę historię należałoby umieścić między opowieściami, które balansują gdzieś na pograniczu dosłowności i symboli, ulotnych zdarzeń i mitów, ludzkich kaprysów i uwarunkowań kulturowych, i które skrzą się między tym, co indywidualne, a tym, co w naszej wyobraźni archetypowe. I w których poprzez treść dosłowną być może (?) przebija drugie albo trzecie dno.


Jeden z najelegantszych widoków na świecie: klasztor San Giorgio Maggiore widziany z nabrzeża Riva degli Schiavoni, czyli sprzed Pałacu Dożów i Placu Św. Marka. Bazylika znajduje się na wyspie San Giorgio Maggiore. Wybrzeże Schiavoni i wyspę oddziela obszar wodny zwany Bacino di San Marco. Trudno znaleźć coś piękniejszego…


Przeznaczenie w mieście kroków.


Czy słyszeliście kiedyś, jak nadchodzi - dosłownie - wasze przeznaczenie? Odgłos kroków przeznaczenia, gdy jeszcze nie wyłoniło się zza rogu? Ona słyszała.

W Wenecji odgłos kroków jest czymś niesamowitym - niezakłócony przez wrzawę samochodów, teatralnie rodzi się na kamieniach uliczek i mostów, a potem odbija echem o mury budynków.
Na początku książki, gdy tylko tych dwoje, Ona i On, się pojawia - rzeczywistość zaczyna się "zakrzywiać", a Oni tracą nad sobą władzę i wpadają na jakąś wspólną orbitę, z której nie ma już dla Nich ucieczki.

I cała ta historia musi potoczyć się już dalej tak, jak przewiduje jakiś odwieczny kanon, jakieś prawidła absolutne. Choć Oni próbują wymknąć się tym prawidłom i napisać własny, szczęśliwy apokryf, historia kanoniczna bierze, co do niej należy, czyli wszystko.

Nie oni pierwsi, nie ostatni.


Warsztat pisarski.

Powieść jest wymagająca, jej styl i konwencja są wyrafinowane, a gąszcz metafor intelektualnych być może nieraz zbije nas z tropu.
Niczym szklarski mistrz wenecki z Murano, gdy opracowuje swój lśniący, plastyczny kawałek barwnego szkła - tak cztery pisarskie ręce autorów, na naszych czytających oczach, nadają tej opowieści najdziwniejsze formy.

Ale dla mnie miarą mistrzowskiego warsztatu pisarza jest to, jak buduje postacie i jak opowiada o ich emocjach. A Mr Silvera zbudowany tu został po mistrzowsku i choć to nie z Nim się utożsamiamy (tylko z Nią), to bez wątpienia głęboko doświadczamy tej postaci, interpretujemy ją, wyciągamy wnioski.
Postaci Silvery nie tworzą bowiem ani opisy, ani osobiste wyznania, ani określenia jego cech charakteru, ani żadne streszczenia i podane na tacy charakterystyki.

O jego charakterze, sytuacji życiowej, stosunku do innych ludzi dowiadujemy się z działania, z akcji i z rozwoju fabuły.
I to jest według mnie warunek sine qua non dobrego warsztatu pisarskiego.


Ale jest w tej książce coś, co może zastanawiać.
Otóż w Kochanku bez stałego adresu pojawia się motyw obecny w chrześcijańskim nurcie kultury europejskiej już od wczesnego średniowiecza, a mianowicie motyw Żyda Wiecznego Tułacza*.
Motyw, który został tu bardzo jednoznacznie nazwany po imieniu, wbrew “regule”, że wszelkie tajemnice i aluzje w tej powieści pozostają z natury rzeczy nieokreślone.
Motyw, który - jeśli użyć metafory weneckiej - jest jak odrębna wysepka na lagunie, kiepsko skomunikowana z pozostałymi. Motyw, który w moim odczuciu nie rozpuścił się wystarczająco dobrze w konwencji tej powieści i pływa w jej kompozycji nieco osobno.
Ot, taki surrealistyczny efekt.


Da Venezia with love.

Już na pierwszych kartach ów ktoś, kto opowiada, maluje ulotne, impresjonistyczne widoki Wenecji.
I za chwilę będzie malować takie właśnie obrazy emocji.

A może odwrotnie, może maluje obrazy Wenecji i widoki emocji, może emocje Wenecji i obrazy widoków, a może jeszcze inaczej?

Wenecja, sceneria w której rozgrywa się ta historia, staje się tu wyrazem wszystkich odcieni uczuć towarzyszących Jej i Jemu. Uczucia mówią tu Wenecją, a Wenecja mówi uczuciami.

I takie właśnie obrazy miasta i widoki emocji przepływają nam przed oczyma, bo może tu, w Wenecji, wszystko płynie, wszystko przemija, nie warto rzeczy nazywać i określać raz na zawsze, a trzeba ich po prostu doświadczać.

Doświadczamy więc wędrówek i spacerów po Wenecji w słońcu i w deszczu, w dzień i w nocy.
Przenikamy przez wypłowiałe - czerwień wenecka! - kamienne kolosy murów i przez małe ukryte drzwiczki wprost do weneckich skarbczyków (tak Ona określa stare weneckie domy, a opis jednego z nich jest niesamowity, str. 19-21).

Przesiadujemy w kafejce i pijemy ombrę*, płyniemy vaporetto, snujemy się po głównych szlakach turystycznych i po nieturystycznych romantycznych zaułkach, albo zwyczajnie “niezwyczajnie”, jak urzeczeni, podziwiamy perłowy odcień wody.
A wszystko to w Wenecji z dawnych “niedawnych” lat 80. zeszłego wieku, gdy jeszcze nie było ani aparatów fotograficznych w telefonach, ani telefonów w kieszeniach, i gdy płacono w dawnej włoskiej walucie.


I nie jest łatwo sprostać Wenecji.
Tu, w Wenecji, żeby coś miało prawdziwą wartość, nie wystarczy, że jest stare. Musi być jeszcze wyjątkowe, mistrzowskie, autentyczne, arystokratyczne - jak acqua alta*, jak wysoka sztuka albo jak prawdziwa miłość, nawet jeśli każda z tych rzeczy przenika do świata z fałszywym paszportem i ma jakąś drugą, niepokojącą stronę.



P. S.
Istnieje w powieści pewien wątek odnalezionego zaginionego obrazu, o którym nie wiadomo, jak wygląda. Mowa o tajemniczym portrecie młodzieńca autorstwa Giorgione, włoskiego malarza renesansowego z Wenecji. Wątek nieco w tle, ale świetnie pasujący do gry, jaką F. & L. urządzają sobie na temat tego, co autentyczne i co fałszywe.
Pisarze się bawią, czytelnicy czytają z wypiekami, a mnie zakręciła się łza w oku, bo pomyślałam o innym "Portrecie Młodzieńca" - o tym najcenniejszym z dzieł, jakie Polska straciła w czasie II wojny światowej.
O t
ym niezwykłym, słynnym dziele Rafaela Santi.
O tym, po którym ślad zaginął, choć dziwnych i sensacyjnych tropów wciąż nie brakuje, a minęło już przecież tyle lat...


------------------

1 Principessa - skojarzenie z filmem Roman Holiday i graną przez Audrey Hepburn Księżniczką nie jest wcale wykluczone
2 Piombi di Venezia - czyli "ołowia Wenecji", ciężkie, nieludzkie więzienia weneckie
3 motyw Żyda Wiecznego Tułacza - Warto wiedzieć, że w chrześcijańskiej Europie przez całe stulecia aż do końca XIX w. rozpowszechniano pogląd, że Żyd Wieczny Tułacz, człowiek, który znieważył Chrystusa i został skazany na wieczną tułaczkę, wciąż żyje i że naprawdę wciąż się tuła. Przez wieki uzbierało się na to mnóstwo “najprawdziwszych świadectw” ludzi, którzy rzekomo go spotkali i z nim rozmawiali. Ich relacje brano wówczas za nomen omen dobrą monetę ("nomen omen" odnosi się tu do pewnego wątku-tropu w powieści...)
4 ombra - czyli "cień", tak określa się "kieliszek wina" w Wenecji - kiedyś sprzedawcy serwujący wino na szklanki chronili się w cieniu dzwonnicy San Marco, dzięki czemu w upalne dni mogli utrzymać niską temperaturę podawanego wina
5 acqua alta - przypływ zalewajacy Wenecję

Wysłuchaj rozmowy przeprowadzonej przez Julię Wollner (Lente) z autoką przekładu, Barbarą Sosnowską, oraz z pomysłodawcą wydania "Kochanka...", Romanem Sosnowskim. Podcast dostępny jest TUTAJ.

Podobne artykuły